*Oczami
Louisa*
Udało
się znam jej imię!!! I siedzę z nią w jednym samochodzie. Całe
szczęście, że to jej młodsze rodzeństwo, chociaż chwila
Violetta(tak ma na imię, już to wiem) powiedziała, że Kristen to
jej „tak jakby córka” trzeba to wyjaśnić. Spytałem więc:
-Violetta,
bo Ty mówiłaś, że Kristen to Twoja „tak jakby córka” może
jestem wścibski, ale co to tak właściwie znaczy?
-Nie
jesteś wścibski tylko ciekawy, a to różnica, a i mów mi Viola-
większość osób tak mówi. A Kristen to tak jakby moja córka,
ponieważ ktoś ją mi podrzucił i ja zobowiązałam się opieki nad
nią. Moi rodzice jeszcze nic nie wiedzą. Jak przyjmą, że to ich
córka to okey nie będę się buntować, ale chyba wolałabym, żeby
zostawili mi ją. Ot i cała tajemnica.- Viola wyjaśniła mi
wszystko, już się nie martwię, chociaż to, że nie ma dziecka nie
oznacza, że nie ma chłopaka. No szlag kolejny problem sobie
znalazłem.
-Lubisz
dzieci?- spytałem
-Jak
ma się 4 młodszego rodzeństwa to jak można nie lubić, ja je
wprost uwielbiam, kocham. Od dawna marzyłam o tym, żeby mieć
dziecko, tak wiem, że to dziwne, ale ja już tak mam, po prostu
mając dziecko miałabym kogo kochać i czułabym się kochana. I
teraz moje marzenie się powoli spełnia.- odpowiedziała mi. Na tym
to polega, już wszystko jasne, nie ma chłopaka, bo jakby miała to
miałaby kogo kochać. Chłopaków zastępuje rodzeństwem.
-No
coś to nie jest dziwne. Ja od zawsze chciałem mieć psa z tego
samego powodu.- uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła mój
gest. Chyba sprawiłem, że zapomniała o zawale babci. Jak do niej
podszedłem była w rozsypce, płakała i nie wyglądała najlepiej.
A teraz rozmawia ze mną i jeszcze się uśmiecha. To dobry znak.
-Ale
przecież Ty miałeś dziewczyny, więc kochałeś i byłeś kochany,
a poza tym masz pewnie normalną rodzinę- drugą część dodała
ciszej, prawie szeptem. Coś jest nie tak, normalną? Widzę, że to
dla niej nie zbyt łatwy temat, więc zostawmy to na później.
-Tak
kochałem i byłem kochany, ale to nie trwało długo, a jakbym miał
psa to trwało by to dużo czasu.- powiedziałem, odpuściłem sobie
wzmiankę o rodzinie, bo jak to mówiła, to stała się smutna i
choć zerknąłem tylko na chwilkę to zdążyłem zauważyć ból w
jej oczach. W jej przeszłości wydarzyło się coś bardzo złego i
bolesnego dla niej więc to pomińmy, kiedyś mi o tym powie- wierzę
w to.
*Oczami
Violetty*
Uff...
Albo nie usłyszał, albo specjalnie opuścił wzmiankę o rodzinie.
Ale to dobrze, nie jestem jeszcze gotowa, żeby o tym mówić. Wróćmy
więc do psów. Długo się nie odzywam, muszę przerwać ciszę.
-A
jakiej rasy chciałeś mieć psa?- spytałam, serio mnie to
interesowało, ciekawe czy mamy podobny gust?
-Zawsze
chciałem mieć Gordona- odpowiedział mi.
-O!
Ja też wolę duże psy. Podobają mi się: Samoyedy i Bereńskie
psy pasterskie. A o takiej rasie jak gordon to nie słyszałam.
-To
jak seter irlandzki, tylko, że większy, a do tego czarny z rudym
tzw.: „krawatem”. Samoyety są piękne, ale nie bezpieczne.-
odparł
-Już
chyba wiem o jakim psie mówisz. Wiem, że niebezpieczne, dlatego nie
mam takiego psa, w sumie to nie mam żadnego.- uśmiechnęłam się
do niego, co zaraz odwzajemnił. Tak dobrze rozmawia mi się z
Louisem, że nie zauważyłam kiedy podjechaliśmy pod szpital.
Chwila ja na czas rozmowy zapomniałam o babci. Ale ja jestem tępa.
Wysiadłam, a Louis pomógł mi wynieść wózki. Julka złapała za
jeden, a ja za drugi.
-Dzięki
Louis, może następnym razem spotkamy się w przyjemniejszych
okolicznościach?- podziękowałam, zadałam pytanie retoryczne i
uśmiechnęłam się.
-A
z powrotem nie będziesz potrzebowała podwózki?- spytał
-No
faktycznie przydałby się, ale nie chcę Cię fatygować, bo u babci
będziemy raczej długo.- powiedziałam
-I
ktoś w tym czasie, tym kimś będę ja popilnuje dzieci. Zostanę z
nimi na korytarzu i poczekam na Was i tak nie mam nic do roboty.-
odparłem
-Serio?
Kochany jesteś.- powiedziałam i rzuciłam się Louisowi na szyje,
gdy uzmysłowiłam sobie co robię zrobiłam się czerwona, ale Louis
mnie przytulił i wyszeptał do ucha:
-Tak,
serio, ale będziesz mi musiała dać swój numer.
Odszepnęłam:
-Dziękuje
i nie ma sprawy, będziesz miał mój numer, ale pójdziemy kiedyś
razem na spacer.
-Z
Tobą na koniec świata mogę iść- odszepnął. Uśmiechnęłam się
do niego i odsunęłam się. Również się uśmiechnął.
-Idziemy?-
spytała chyba trochę zdenerwowana Julka. Bynajmniej z jej twarzy
nie można było odczytać, że jest zdenerwowana, bo uśmiechała
się do mnie szeroko, a jak Louis ruszył przodem puściła mi oczko
i szepnęła:
-W
domu mi wszystko opowiesz. Po tym co wyszeptała już wiedziałam, że
cieszy się moim uśmiechem na co zareagowałam jeszcze większym.
Jezu, Viol co Ty wyprawiasz?! Dziewczyno ogar, Twoja babcia jest w
szpitalu, a Ty właśnie do niej idziesz. Zamiast szczerzyć się jak
głupia to powinnaś być smutna. Chyba moje emocje są zbyt tępe,
żeby to pojąć. Dopiero jak weszłam do szpitala uśmiech zszedł
mi z twarzy, a zamiast niego pojawił się ból i smutek. Poczułam
pod powiekami łzy, zamrugałam kilkakrotnie, żeby je odgonić.
Serio jestem psychiczna, najpierw szczerze się jak głupia, a potem
prawie ryczę. Wspomnienia nie wracajcie teraz, proszę was
poczekajcie aż będziemy w domu, aż zamknę się u siebie. Tylko
nie teraz, tylko nie teraz. Za późno...
Hej
:) Jest 23, zaczyna się dziać ;)
Pomyślałam,
że bez sensu jest wymuszać komentarze więc im więcej będzie
komentarzy tym szybciej rozdział :) Rozdziały będą się pojawiały
najpóźniej od 3 do 5 dni, a nawet wcześniej ;)
Trzymajcie
się,
Luśka
:***